Marek Hłasko #2


Kolejna porcja cytatów Marka Hłaski. Tym razem wybrałam je z trzech innych dzieł (Ósmy dzień tygodnia, Cmentarze, Wilk).

Ósmy dzień tygodnia

·         Ja stąd wyjeżdżam. W tym kraju można być tylko pijakiem lub bohaterem. Normalni ludzie nie mają tu nic do roboty.
·         Jestem niewiele starszy od ciebie, ale mogę ci powiedzieć: nie widziałem jeszcze ludzi, którzy spotkaliby się w dobrym miejscu życia. Takiego miejsca nie ma i być nie może. Zawsze zdaje się, że jest zbyt późno czy zbyt wcześnie: że zbyt wiele doświadczenia albo zbyt mało. Zawsze coś stoi na przeszkodzie.
·         Życie grozi rozstaniem, ale śmierć łączy na zawsze.
·         Małe świństwa mówi się głośno, wielkie szeptem. Prawdy natomiast nie mówi się wcale.
·         Dwie rzeczy, które w Polsce łączą ludzi: wódka i zmęczenie.
·         Dzisiaj nie śpi się z kobietami dla przyjemności, ale dlatego, żeby opowiadać o tym kolegom.
·         Oni nie są od myślenia, oni są z milicji.
·         Siła człowieka zawsze wypływa z okrucieństwa.
·         -Gdzie pani wyjeżdża latem? -zapytał.
-Nie wiem, czy w ogóle będę mogła wyjechać. Muszę napisać pracę magisterską. W tym roku kończę studia.
-Magister?
-Filozofii. Zawód polegający na bezbłędnym wyjaśnianiu zjawisk życia. Komiczne, co? Kim pan jest?
-Dziennikarz. Zawód polegający na pisaniu całkowitej i rzetelnej prawdy. Z nas trojga, o ile się orientuję, najlepiej ustawiona jest Elżbieta. Po prostu dziwka. Zawód bez celów i złudzeń.

Cmentarze

·         Co po trzeźwemu w sercu, to po pijanemu na języku.
·         -Mleka i ćwierć kilo masła.
-Nie ma mleka. Są kartofle.
-A masło?
-Nie ma. Po południu będzie brukselka.
-A smalec? Smalcu nie ma. Są kartofle.

Następny do raju

·         Wszystko co masz, to wóda i dziwki. Dziwki kłamią, a od wódy boli łeb.
·         Byłam przez chwilę sama na dworze i słyszałam wilki. Chcę żyć z ludźmi. Czy po to wyszłam za mąż za ciebie, aby żyć między wilkami?



Jesień


Jeśli miałabym porównać dynamikę swojego charakteru w okresie jesienno-zimowym, to zamieniam się wtedy w­ typową kurę, Wstaję, gdy budzi mnie słońce, a zasypiam kiedy zachodzi. Przykładowo, jeśli wschód przypada na godzinę 7:42, zaś zachód na godzinę 15:25, wtedy mój dzień trwa dokładnie 7 godzin i 43 minuty. Ciężko jest spożytkować taką ilość czasu w sposób godny. Jeśli chodzi o wybór rozrywek, to pomiędzy mną a kurami, i w tej kwestii zachodzi pewne powinowactwo. Natomiast żebym wyszła z domu o godzinie dwudziestej musiałoby dojść do ewakuacji budynku, w którym mieszkam.

Jesień nie kojarzy mi się z długimi wieczorami spędzonymi przy blasku zapachowych świeczek (boję się ognia) i aromatem gorącej czekolady (zawsze ją przypalam). Jesień kojarzy mi się głównie z katarem i  smakiem dorsza norweskiego (tran). Oraz tym, że zawsze budzę się z zimnym nosem (śpię przy otwartym oknie nawet jak jest mróz) i nigdy nie włączam kaloryferów (wysuszają mi skórę). Moim jedynym sposobem na te pół roku zimna jest herbata z rumem.

Jesienią, tak jak i wszystko dookoła, tak i moje myśli są chłodne i wietrzne. A ja się tak zastanawiam i chyba jestem zgubiona. Jestem zgubiona w liściach i w mgle.



Marek Hłasko #1



Marek Hłasko jest zdecydowanie jednym z moich ulubionych pisarzy. Pierwsza książka tego autora, która wpadła w moje ręce nosiła tytuł Piękni dwudziestoletni. Jest ona barwnym autoportretem artYsty. Dzieło literackie o zaledwie 176 stronach, które zrobiło na mnie o wiele większe wrażenie niż reszta książek, z którymi miałam do czynienia przez ostatnich kilka lat. Na pewno nie jest to literatura, o której zapomina się zaraz po przeczytaniu. Najpiękniejsze w sztuce Marka Hłaski jest to, że zostaje z nami na bardzo długo, skłania do przemyśleń, a przede wszystkim rozpieszcza swoją ponadczasowością. 

Poniżej zachęcam do skosztowania moich ulubionych cytatów. 

Piękni dwudziestoletni

·         Z Warszawy do Kazimierza jechałem samochodem BMW, którym śmiało można było jechać sto osiemdziesiąt, parę godzin. Drogi pełne były pijanych chłopów, pijanych furmanów, pijanych cyklistów i ludzi ganiających z cepami, nożami, widłami i innymi tego rodzaju akcesoriami zabaw ludowych, których nie uwzględniła Maria Dąbrowska w swoim opowiadaniu Na wsi wesele.
·         Lubię myśleć o tym, co napiszę; wtedy wszystko wydaje mi się ok. Potem kiedy piszę, jest już gorzej, najgorsze kiedy człowiek czyta to, co już napisał i opublikował: wtedy widzi się tylko zmarnowany pomysł i wtedy dopiero wie się, jak by to trzeba było napisać (...). Człowiek nie potrafi ocenić swoich błędów tak długo, jak opowiadanie leży w szufladzie biurka; trzeba je opublikować i zacząć wstydzić się za nie, to jest jedyna możliwość nauczenia się czegokolwiek na przyszłość. Jeśli taka w ogóle istnieje.
·         Pisarstwo jest jednym z najbardziej niemoralnych zawodów.
·         Wziąłeś się za nie swoje sprawy - powiedział. -Polityka to nie dla ciebie. Trzymaj się tego, o czym jedynie potrafisz pisać: on i ona. Nie staraj się przy tym myśleć; w twoim przypadku to doprawdy zbyteczne.
·         W literaturze interesowała mnie poza donosem policyjnym jedyna tylko sprawa: miłość kobiety do mężczyzny i ich klęska.
·         Niewiele wiem o moralności, jest to zdaje się pojęcie dość elastyczne; ale wiem, że nie można żądać, aby ludzie w takie rzeczy wierzyli.
·         (...) nie na wiele zda się również porównywanie literatury polskiej i amerykańskiej. Przynajmniej w moim wypadku z tej prostej przyczyny, iż nie mam nawet zbliżonego pojęcia o literaturze ojczystej. Przypuszczam, iż zawdzięczam to nauczycielom polskiego, którzy dręczyli mnie zawsze klasycznym pytaniem: Co poeta miał na myśli; wstrętu do czytania Pana Tadeusza nie mogę się przemóc nawet i dziś. Nauczanie literatury w szkole powinno być karane kryminałem.

Anna


Anna nie była jedną z tych kobiet, które gdy zbliżały się święta mówiła do siebie - w końcu sobie pogotuję. Nie była też jedną z tych, które w soboty chodziły po sklepach z ciuchami, a wieczorami oglądały serial malując przy tym paznokcie. Jedyne czego Anna tak naprawdę pragnęła był święty spokój i harmonia.

Anna miała psa i byłego męża, którzy tę harmonię skutecznie zaburzali. Psa dostała właśnie od niego. Pies imienia nie miał, bo ani Annie, ani jej (jeszcze wtedy) mężowi nie chciało się nad tym zastanawiać. Pies był po prostu Psem, albo Mopsem, tak jak chciała natura.

Jej były mąż, który imię akurat posiadał - Marcin - wrócił kiedyś z tak zwanych ryb w środku nocy w stanie potężnej nieważkości tłukąc przy tym jej ulubiony wazon i brudząc obłoconymi butami marmurową posadzkę w salonie. Wtedy poważnie zastanowiła się nad tym, czy do siebie pasują.

Czasem za nim tęskniła, bo mieli przecież też miłe wspomnienia. Tak jak wtedy, gdy pojechali na Mazury i rozwalił mu się laptop. Poszedł do recepcjonistki mówiąc, że uszkodził mu się sprzęt, na co ona wyjęła apteczkę, a on odpowiedział, że nie, że tak naprawdę potrzebna jest mu tylko lutownica.

Szybko przypominała sobie jednak, że przecież strasznie ją denerwował. Na początku myślała, że są jak Yin i Yang (albo raczej pocieszała się), ale z czasem doszła do wniosku, że są raczej jak Sid i Nancy, co brzmiało już o wiele gorzej.

Jedyne marzenia jakie Anna miała dotyczyły Psa. Chciała, żeby przestał żreć piach i znalazł sobie w końcu jakąś dziewczynę, a najlepiej jakby się od razu do niej wprowadził (tak jak jej były mąż). Taką, która nauczy go, że tego piachu się nie je. Której nie będzie przeszkadzało, że wieczorami wychodzi ze swoimi kolegami psami osikiwać teren, a potem wraca o czwartej rano. Chciała, żeby miał ładne i zdrowe dzieci (byle nie za dużo) i żeby to on był ich ojcem.

Popatrzyła na niego błagalnie i uświadomiła sobie, że on się chyba jednak nigdzie nie wybiera.




Na samą myśl, że muszę kimś zostać, ogarniał mnie nie tylko strach, ale wręcz mdłości.



Znów mamy po kilkanaście lat. Z wypiekami na policzkach rozmawiamy o chłopakach, których teraz nie mamy, a którzy kiedyś nie będą mieli nas. Kupujemy papierosy i udając przy tym całkiem dorosłe nieumiejętnie łapiemy ustami  dym. Bujamy się samochodami starszych kolegów i zawsze wzdychamy do tego niewłaściwego.

Jest beztrosko.

Często rozmawiamy o tym, która ma gorzej albo która jest brzydsza. Zastanawiamy się nad tym kim będziemy w przyszłości. Dorosłości uczymy się z gazet i z internetu. Przyrodę odrabiamy na przerwach, a atrybutem pozycji społecznej są po prostu adidasy.

Udajemy, że alkohol nam smakuje, choć tak naprawdę zaczyna nam smakować dopiero kilka lat później.

Wtedy jest najwięcej końców świata. 

I nikt tak naprawdę nie bierze nas na poważnie.

Tytuł - Charles Bukowski



Wyglądali jakby jakimś cudem nie dotyczył ich trud codziennego życia


Zabrał ją kiedyś na piwo. Najpierw wypili najtańsze, później kolejne, a potem poszli do niego.
Wieczorami (kiedy nikt nie słyszał) kłócili się o majonez i o pilota. Nie zgadzali się ze sobą w kwestii jajka na twardo, a dokładniej kiedy jajko na twardo jest rzeczywiście twarde. Ona suszyła mu ręcznik na mrozie, on się potem w niego dzielnie wycierał.  Na zgodę robiła mu mizerię, potem on tą mizerię jadł i mówił, że fajnie jest jednak mieć taką dziewczynę.

Było sympatycznie.

Czasem pozwalała mu samemu wybrać serek w supermarkecie, a majonez kupowali po prostu na zmianę. Bywało, że zdzierali na sobie gardło, a czasem nawet krtań. Ona pisała do niego esemesy o treści - kup chleb, on tych wiadomości nie czytał. Ona wpychała mu w ręce tran, on udawał, że ten tran łyka.

Lubili głośno się śmiać, czasem upijać, bardzo się przy tym kochali. I oboje nigdy nie przeczytali Krzyżaków. 

Tytuł - Marek Hłasko 

Na wakacjach się nie odpoczywa



Przeglądasz katalog biura podróży i nagle widzisz raj na ziemi. Morze w kolorze nieba, plaża pokryta białym piaskiem, a całość otoczona palmami i równo opalonymi ludźmi. Czy jest ktoś, kto zdołałby się temu nie poddać? Wykupujesz więc wakacje marzeń i czekasz z niecierpliwością na ten dzień. Dzień, w którym wszelkie troski zostawisz za odprawą bezpieczeństwa. Lot masz przewidziany na godzinę czwartą rano albo na godzinę dwudziestą drugą, więc opcje są dwie - albo narzekasz na brak snu albo na to, że płacisz za dzień, z którego nawet nie skorzystasz. Dzielnie przechodzisz jednak przez odprawę bezpieczeństwa konfrontując się przy tym z obsługą, która z niesmakiem patrzy na ciebie jak sobie radzisz. Ostatni lot odbyłeś rok temu, więc nie pamiętasz jakie panują tutaj zwyczaje. W samolocie pija się tylko wodę za dziesięć złotych, a ty bez cienia skruchy kroczysz z półtoralitrową Oazą. Jakby tego było mało zapomniałeś zdjąć pasek od spodni. Cicho zapadasz się pod ziemię.  

Po odstaniu kolejki do samolotu (i tej już w samolocie) w końcu siadasz na swoim miejscu. Oddychasz głęboko i dostrzegasz, że zarówno za tobą jak i przed tobą siedzą dzieci. Ogólnie rzecz biorąc, dzieci jest bardzo dużo, chyba nawet więcej niż dorosłych. Masz nadzieję, że rodzice nafaszerowali je aviomarinem i zaraz zasną. Nie zasypiają. Dziecko przed tobą nie przestaje się na ciebie gapić, a dziecko za tobą nie przestaje kopać ci w fotel. Wszystkie głośno przy tym krzyczą.

Jesteś już w hotelu. W końcu się wyśpię - myślisz odważnie. Nastawiasz sobie budzik, bo śniadania są serwowane od godziny siódmej do dziewiątej.

Na spotkaniu z rezydentem ponosi cię nieco i wykupujesz sobie jeszcze wycieczkę, żeby lepiej poznać historię miejsca, w którym aktualnie jesteś. Kończy się na tym, że oglądasz ruiny, które w ogóle cię nie interesują, cały czas spędzasz na szukaniu wolnej ławki w cieniu i na zakurzonych sandałach. W autokarze natomiast czeka na ciebie kolejna dawka atrakcji, są to ludzie otwarci za bardzo. Żartami sypią na prawo i lewo, pijąc przy tym regionalne trunki. Są przekonani, że i ty chcesz pośmiać się z ich dowcipów dlatego zawsze mówią bardzo głośno.

Za tobą wymiotuje dziecko. Przed tobą siedzi matka z niemowlakiem na kolanach, który najprawdopodobniej właśnie się zesrał. Zaczyna zmieniać mu pieluszkę, mówiąc przy tym rozkosznie - nie dyskutuj. Rozglądasz się wtedy, czy dziecko za tobą ma jeszcze jedną papierową torebkę.

Robisz się głodny. Masz jednak szczęście, hotel zadbał o ciebie wpychając ci w ręce lunchbox. Lunchbox to dwie grube, czerstwe kromki chleba z plastrem sera (jeśli po powrocie do domu chcesz przypomnieć smak wakacji koniecznie nie używaj masła!) do tego dostajesz butelkę wody, żeby się nie udusić. Równie dobrze mógłbyś łykać nasączone wodą waciki.

Trzeba również pamiętać, że na wakacjach jest zawsze: za zimno, za ciepło, wiatr jest zbyt mocny lub nie ma go wcale. Mieszkasz w za bardzo głośnej okolicy, bądź w takiej, w której nie ma co robić. I jest jeszcze jedna rzecz, o której nie wspomniałam. Nie ważne z kim jedziesz na wakacje, jesteście ze sobą permanentnie pokłóceni. Mimo to robicie sobie razem zdjęcie, które wstawiacie na facebooka opiewając je opisem w cudownym nastroju oraz na instagram, gdzie dodajecie moc hashtagów.

Uśmierzyć ból może jedynie przekleństwo w ojczystym języku, usłyszane za granicą na samotnej przechadzce.

Ja, Ty i pies


Pragnę Ci powiedzieć, że bardzo chciałabym mieć z Tobą psa. Być może nawet kilka kwiatków na parapecie, których żadne z nas by nie podlewało. Obiecuję, że kupię te fajne kolorowe talerze, na których (być może) będziesz jadł coś więcej niż kurz. Zdziwisz się, że makaron można podawać na tyle sposobów, oraz że można go spalić gotując. Chociaż to pewnie dlatego umieściłeś instrukcję przeciwpożarową na lodówce. Zrezygnuję dla Ciebie ze ślubu z Las Vegas, choć przyznam się szczerze, że chciałabym przysięgać przed Elvisem Presleyem a może nawet Lordem Vaderem, że z każdym dniem będę Cię kochać jeszcze mocniej. Mogę zacząć prasować swoje ubrania zanim wyjdę z domu, bo wiem z jakim niesmakiem patrzysz jak chodzę wygnieciona. Obiecuję Ci, że ograniczę  konsumpcję kabanosów i czekolady. Nie będę też kruszyć w łóżku. I naprawdę nie wiem, czy to, że nasz żywotnik wysechł, a potem zgnił jest moja winą, czy Twoja. Tak czy owak, myślę że powinieneś mnie jednak zatrzymać.

Rozsądek gubię w drodze do łóżka


Rozsądek gubię w drodze do łóżka i wciąż myślę jak i dlaczego i co zrobić żeby nie czuć tego co właśnie czuję i co zrobić, żeby przestać. Jak się wyswobodzić i jak odnaleźć. Nie umiem odpowiadać na swoje pytania, przestaję nawet próbować.

Biorę do ręki szklankę zrobioną z cienkiego, zdobionego szkła i zalewam ją do połowy czerwonym winem. Wypijam duszkiem, potem robię to jeszcze raz i jeszcze jeden. Szklanka wypada w końcu z moich dłoni, rozbija się. Słyszę trzask. Schylam się i oglądam to dzieło sztuki, które właśnie powstało na moich kafelkach.

Teraz stąpam bosymi stopami po tym szkle, które się rozbiło i czuję jakbym szła po kawałkach samej siebie. Z każdym trzaśnięciem czuję, że coś we mnie pęka. I tak stąpam po tym szkle, które się rozbiło, biorę jeden kawałek w dłoń i rozgniatam jeszcze bardziej. Drobne kawałeczki przedostają się bardzo powoli pod moją skórę. Skóra jest bardzo rozgrzana, krew wypływa bardzo szybko i bezboleśnie. Czuję się dziwnie spokojna. I zadaję sobie bardzo dużo bardzo ważnych pytań, na które prawie nigdy nie potrafię odpowiedzieć. I czekam, aż ktoś zrobi to za mnie.



Stoję w kolejce



Chcę kupić pięć pierogów ze szpinakiem. Przede mną stoi jednak pewna kobieta. Mam nadzieję, że wie co chce kupić - myślę i w tych myślach już ją poganiam. Kobieta jednak nie wie. Czekam, niecierpliwię się, przebieram nogami, sapię, w myślach nawet przeklinam. Używam przy tym bardzo wyszukanych wulgaryzmów. Wciąż jednak czekam. 

Wychodzę ze sklepu spóźniona, lekko zdenerwowana i zastanawiam się, czy skoro jestem zdenerwowana, to czy powinnam zapalić papierosa. Tak się chyba robi, prawda? Przekonuję siebie samą, że jednak nie lubię palić. Nie zapalam go. Dzielnie rzucam palenie, bo lubię udowadniać sobie, że jestem silnejsza niż myślę. Chociaż to nie mój nałóg a jego.

Wracam do domu, biorę prysznic. Zamykam oczy i delektuję się silnymi kroplami wody spływającymi na moje plecy i twarz. Wychodzę spod prysznica, suszę włosy, nakładam na twarz tapetę staranny makijaż. Otwieram szafę i zastanawiam się co mam ubrać, żeby oszalał. I to wcale nie jest tak, że ja nie wiem co chcę ubrać. Doskonale wiem. Chcę ubrać czerwoną sukienkę, dokładnie taką jaką miała na sobie Emanuelle Seigner w filmie Frantic z 1988 roku. Zamykam szafę, nie ma w niej takiej sukienki. Wychodzę na balkon i zapalam jego papierosa.

Nie lubię białych obrusów



Niektóre dni nie należą do mnie.

W takie dni jak te, lewa noga sama, zupełnie bezwiednie podnosi się z łóżka jako pierwsza. Za nią kroczy reszta mnie. Zerkam w kalendarz, a tam mój happy planner radośnie zwiastuje, że dzisiaj okres i kanałowe. Jak więc żyć?

W takie dni jak te nie lubię białych obrusów. Stół ubrany w biały obrus jest dla mnie symbolem pewnej poprawności. Jest też świadectwem mojego niedopasowania. Przy takim stole opowiada się o sukcesach i osiągnięciach. Ja natomiast, spoglądając znad rosołu, przysłuchuję się temu bardzo uważnie i w podobnym skupieniu zbieram ściekający mi po brodzie makaron.

W takie dni jak te nie wychodzi mi nic. Wydaje się wtedy, że nawet do zrobienia sobie porządnej kawy mam zbyt niskie kwalifikacje. Przez cały dzień piję więc wyłącznie wodę i to tylko taką, która dla mojego bezpieczeństwa zamknięta jest w butelce z korkiem niekapkiem.

W takie dni nawet motywacja zamiast carpe diem mówi mi krótkie spierdalaj. Ja w zamian za to ochoczo witam czekoladowe cukierki przepełnione złem, ciesząc się pod nosem, bo wiem, że Chodakowska nigdy się o tym nie dowie.

Nie powiem sobie wtedy, że mam się nie poddawać, bo świat jest przecież taki piękny, ale w takich momentach będę starała się pamiętać, że ktoś na świecie ma na plecach wytatuowaną serwetkę ze sztućcami albo imię ex.

Magdalena







Magdalena uwielbia białe wino, spacery i swoją czerwoną szminkę. Lubi brudzić nią filtry od papierosów, kiedy flirtuje z mężczyznami. Jest bardzo odważna, nie boi się właściwie niczego. Jedyne co ją przeraża to życie, jednak nigdy tego po sobie nie pokazuje. Koleżanki mówią jej czasem, że nosi zbyt duże dekolty. Koledzy natomiast nigdy nie protestują.

Magdalena ma wady, jak każdy. Nie umie nie pokazać po sobie, że coś jej się nie podoba. Nie umie też zatrzymać tego dla siebie. Gdyby była mężczyzną pewnie nie raz dostałaby za to w twarz.

Magdalena jest bardzo silną kobietą. Jednak gdy wypije za dużo białego wina, które tak uwielbia wypływają na światło dzienne jej słabości. Okazuje się wtedy, że potrzebuje bliskości, którą na co dzień gardzi. Zwykle zasypia wtedy obok mężczyzny, który poczęstuje ją papierosem jako ostatni. Wtedy przytula się do jego pleców i zasypia.

Magdalena zawsze trafia na dżentelmenów. Dżentelmen to dla Magdaleny taki mężczyzna, który gdy założy przy nim szpilki będzie miał jeszcze minimum pięciocentymetrowy zapas wzrostu. Oprócz tego otworzy przed nią wszystkie drzwi, przez które będzie chciała przejść oraz zapłaci rachunek w restauracji. Dla Magdaleny ważne są również oczywistości, o których nie trzeba wspominać. Czytanie w myślach punktuje równie wysoko.

Magdalena ma tylko jedną koleżankę. Ma na imię Weronika i jest w wieku jej matki. Tylko Weronika potrafi zrozumieć Magdalenę i tylko ona nie jest zazdrosna o jej urodę. Weronika jest taka sama jak Magdalena. Właściwie to prawie taka sama, bo nigdy nie była zakochana. Zawsze mówiła, że miłość jest niepraktyczna, a gdy Magdalena zdradziła jej w kim ulokowała swoje uczucia tylko westchnęła kręcąc głową, ostentacyjnie wyginając usta w grymas i zapaliła papierosa.

Piotr jest pisarzem, Magdalena jego kochanką, a Weronika patrząc na nich wypala kolejne paczki coraz mocniejszych papierosów.

Piotr poznał Magdalenę, gdy wybierała białe wino, on natomiast nie mógł się zdecydować, czy w ogóle powinien się tego wieczoru upijać. Ostatecznie upił się i to właśnie z Magdaleną.

Życie Piotra nabrało charakteru i procentów, życie Magdaleny lekkości. Zaczęła się więcej uśmiechać i chodzić boso. Pół roku później zamieszkali ze sobą, a Magdalena dostała piękny pierścionek z morganitem otoczonym drobnymi brylantami. Weronice nie udało się wybić jej z głowy ślubu, więc w ten podniosły dzień upiła się do nieprzytomności.

Po roku Magdalenie zaczęło przeszkadzać to, że Piotr pisze o rzeczach, które ona chciałaby przeżyć. Przestała chodzić boso, bo zaczęło jej również przeszkadzać to, że nie może potem domyć swoich stóp. (Zawsze kłócili się z Piotrem o to, kto ma umyć podłogę.) Chwytając buty i frustrację za rękę poszła wtedy do Weroniki. Weronika powiedziała jej tylko, trzymając w palcach papierosa, że miłość jest po prostu niepraktyczna.

INSTAGRAM

Copyright © Honorata Zepp