IKEA

 

Ikea.

Sobota to porządki, kac albo Ikea.

Jedni kochają po prostu spędzać w niej czas. Pochodzić sobie, pomacać i zjeść lody kupując przy tym mnóstwo drobiazgów, które wydają się być niezbędne albo po prostu fajne i ładne. Drudzy podchodzą do Ikei trochę jak do kanałowego, a trochę zadaniowo. Po długim odwlekaniu, z przemyślaną listą zakupów i jasno wyznaczonym celem po prostu tam jadą.

Zazwyczaj już sama podróż do Ikei nie jest usłana różami. Przejazd przez całe miasto, korki, zwykle tylko wzmagają i tak już istniejącą irytację. Potem wszystko toczy się swoim torem. Szukanie miejsca parkingowego, szybka toaleta i kolejka do baru. Klopsy, frytki, ciastko i pierwsza godzina wycieczki za nami. Żółto – niebieska siata w dłoń i zabawa zaczyna się rozkręcać.

Jeśli ktoś nie lubi ani siłowni, ani spacerów na świeżym powietrzu, a chce się trochę poruszać, to Ikea jest najlepszym rozwiązaniem. Nie dość, że człowiek się nadźwiga, to jeszcze nachodzi. A dzięki mapom można mieć poczucie, że jest się jak Indiana Jones w poszukiwaniu zaginionej Arki, nawet jeśli szuka się tylko wieszaków.

Kiedy mamy już foremki na kostki lodu w kształcie rozgwiazd, kredę w 12 kolorach, nożyce do ryb, klepsydrę, etui na banana (w kształcie banana) i jedną rzecz z listy. Kiedy wszystkie pluszaki zostaną już wymacane, z kieszenią pełną ołówków, można iść do kasy.

Jeszcze hot dog na drogę i żegnamy się z Ikeą (na jakiś czas). Po powrocie do domu okaże się że prześcieradło jest za duże, pościel za mała, a zasłony są po prostu brzydkie, i że trzeba to wszystko oddać. Bo w Ikei zakupy nierzadko robi się jakby nie do siebie.

W Ikei wszyscy są równi, każdy oddaje się jej tak samo.

 


Komentarze

INSTAGRAM

Copyright © Honorata Zepp