MOJA GÓRSKA PRZYGODA
Gór nie lubiłam nigdy
Nie
lubiłam noszenia ze sobą fury rzeczy, ciągłego rozbierania się i ubierania i
sikania po krzakach. Kiedy dostałam od życia chłopaka myślałam, że nie będę już
musiała chodzić po górach, ewentualnie po lesie lub parku, bo spacery naprawdę
bardzo szanuję. Potrafimy pokonać długie dystanse bez większych problemów. Naszym
rekordem był pobyt w Budapeszcie, gdzie jednego dnia przeszliśmy około 45
kilometrów. Jeśli ktoś chwali się że przeszedł 6, to naprawdę mało wie o życiu.
Kuba góry lubi, a wręcz uwielbia
Jednak jak to zwykle w
życiu bywa okazało się, że Kuba góry lubi, a wręcz uwielbia. Prawie 6 lat temu miała
miejsce nasza pierwsza wędrówka, mój górski chrzest, który odbył się na Ślęży.
Szłam, szłam, przeklinałam, że nie zabrał mnie do kina tylko w góry, szłam,
przeklinałam. I tak w kółko, aż dotarliśmy na szczyt. Naprawdę myślałam, że w
górach chodzi o to, że na szczycie czeka na nas jakaś nagroda, super widok, coś
co zapamiętam na zawsze. Okazało się, że widok, delikatnie mówiąc, nie powalał,
a lepszy można zobaczyć w Wałbrzychu za Tesco. Serio. Oczywiście mówiłam, że
nigdy więcej, bo mnie to nie kręci, wolę kino. Kuba najwyraźniej myślał, że
żartuję i na kolejną wyprawę zabrał mnie na Śnieżkę. Zimą. To był mroczny okres
mojego życia, bo moje buty były atrapą górskich, a torebka czyniła ze mnie
atrapę górskiego turysty. Schodząc ponownie powiedziałam, że nigdy więcej, i że
nie żartuję.
Niepokojące prezenty
4 lata później zaczęłam
otrzymywać od mojego obecnego narzeczonego niepokojące prezenty. Zaczęło się od dnia
kobiet 2019, zaczęło się od pierwszego polaru. Wtedy z miejskiej laluni powoli zaczęłam
przeistaczać się w ciepłego ziemniaczka. Wcześniej nie miałam w swojej szafie
ani jednej ciepłej rzeczy z wyjątkiem grubego swetra, którego i tak nie mogłam
nosić, bo gryzł mnie tak, że dostawałam czerwonej wysypki na skórze. Po tym
incydencie uznałam, że lepiej marznąć. Byłam na tyle oszołomiona kupowaniem pierwszej
ciepłej rzeczy, że nawet nie patrzyłam jak wyglądam. Wybrałam najgrubszy polar
jaki widziałam. Przy kasie okazało się, że jest męski, ale trzymałam go na tyle
kurczowo, że nie dało mi się go odebrać. Polar miał być prezentem w ramach długich
spacerów kiedy będzie zimno. Nie było wzmianki o górach.
Polar jednak zmienił w
moim życiu sporo. Kuba nie należy do tych mężczyzn, którzy narzucą swoje zdanie
i oczekują, że przyjmie się je na klatę. Kuba jest urodzonym strategiem. Tu pokaże
mi jakieś ładne zdjęcie z gór, tu kupi polar, potem zaproponuje krótką
wycieczkę, taką po niskich górach, a potem kupi czołówkę. To naprawdę usypia
czujność i zaburza działanie mojej podświadomości. Jakiś czas później sama
kupiłam sobie buty w góry, (do dziś nie mogę przeboleć, że najdroższe buty
jakie mam są brzydkie) dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak gore-tex,
bo buty kupiłam właśnie z tym i okazało się, że tak właśnie robią prawdziwi
ludzie gór.
Kolejne prezenty dostawałam
równie szybko jak rosła moja wiedza i słownictwo związane z górami. Teraz mogę
na prawo i lewo rzucać takimi słowami jak soft-shell, hard-shell, gore-tex,
stuptuty albo membrana, a w butach mam podeszwę, która nazywa się vibram. Mało
tego, ja nawet wiem co te wszystkie słowa znaczą! Następnie dostałam jeszcze kurtkę
w góry, plecak w góry, termos, rękawiczki, bieliznę termoaktywną i kolejny
polar. Zanim dotarło do mnie o co tak naprawdę chodzi z tymi prezentami,
okazało się, że okazje, na które prezent już dostałam kończą się na
walentynkach 2022.
Klub Zdobywców Korony Gór Polski i ja
Potem jednak wszystko
wymknęło się spod kontroli. Ni stąd ni zowąd przystąpiłam do Klubu Zdobywców
Korony Gór Polski, otrzymałam książeczkę, w której muszę uzbierać 28 pieczątek
z 28 najwyższych szczytów poszczególnych pasm górskich. Do tematu pieczątek jeszcze
wrócę, bo to osobna historia. W międzyczasie zdałam sobie sprawę z tego, że
pewnego dnia (raczej bliżej niż dalej, bo Kuba jest dobry w namawianiu) wejdę na
Rysy oraz zgodziłam się na tygodniowy trekking po Gruzji bez toalety.
Oboje nie wierzyliśmy że
będę chodzić po górach, tym bardziej nie potrafię uwierzyć, że rzeczywiście po
nich chodzę. I nikt nie wkłada mi wora na głowę, nie knebluje ust i nie
związuje rąk. Sama wsiadam do samochodu, pakuję się i potem idę. Typowy mindfuck.
Sama nie wiem co się dzieje. Nie wiem również gdzie podziały się moje zasady,
których trzymałam się tyle lat. Kuba mówi, że polubiłam góry, ale do tego, żeby
móc tak mówić chyba też muszę się przekonać.
Krzyk i okładanie pięściami
Wracając do tematu
książeczki i pieczątek, to po prostu kompletnie mi odbiło. Pieczątki śnią mi
się po nocach, a wizja otrzymania medalu i dyplomu stała się dla mnie życiowym
celem. W jednym z pierwszych snów pojechaliśmy razem w góry, w weekend. W
sobotę mieliśmy zdobyć jeden szczyt, a w niedzielę drugi (oczywiście takie z pieczątkami).
Jednak w sobotę Kuba zostawił mnie w połowie trasy mówiąc, że zaraz wróci,
wrócił po dwóch godzinach i pokazał mi swoją pieczątkę. Dostałam szału. Byłam
tak bardzo zła, że ma pieczątkę a ja nie, a sen na tyle realistyczny, że gdy przebudziłam
się w nocy nie wiedziałam czy mogę się do niego przytulić, czy nie jestem
przypadkiem obrażona. Ostatecznie uznałam, że jestem obrażona. Ostatnio miałam
podobny sen. Byliśmy w Wałbrzychu, Kuba nic nie mówiąc pojechał w góry, a ja
smętnie snułam się po Podzamczu. Wrócił z pieczątką. Dostałam szału. Zaczęłam krzyczeć
i okładać go pięściami.
Nie ukrywam, że zbieranie
pieczątek stało się poniekąd moją obsesją i przekleństwem. Zdałam sobie sprawę,
że sama żadnej pieczątki bym nie zdobyła. Nie mam orientacji w terenie. Trzeba
mnie pilnować na każdym kroku zwłaszcza, kiedy idę jako pierwsza. Nie patrzę na
szlaki, oznaczenia, idę zawsze tą drogą, która jest łatwiejsza. Zamyślam się z
prędkością światła, a nie potrafię myśleć i analizować topografii terenu jednocześnie.
Niestety. Dlatego uzupełniamy się fantastycznie. Ja jestem miłym towarzyszem,
zabawiam swoim poczuciem humoru, polotem i inteligencją, a Kuba jest moim
przewodnikiem, doradcą i najlepszym człowiekiem jakiego znam.
Pomimo, że wciąż nie
potrafię otwarcie przyznać, że lubię góry doceniam je pod naprawdę wieloma
względami. Podoba mi się na przykład to, że czasem droga jest na tyle trudna,
że trzeba bardzo rozważnie planować każdy kolejny ruch. Przez to, że zaprząta
to całą moją głowę, nie myślę o rzeczach, które mnie trapią. Lubię ciszę, spokój,
zieleń i to, że po całodziennym chodzeniu jestem tak zmęczona, że odpoczynek
smakuje naprawdę wspaniale. A w sobie lubię to, że potrafię przekonać się do
rzeczy, o które sama siebie nawet bym nie podejrzewała.
Komentarze
Prześlij komentarz