on zobaczył ją pierwszy
Nieświadomie mijała go setki razy. Wystarczyło jedno zbyt długie spojrzenie, jeden uśmiech, który ją urzekł, żeby już nigdy nie przeszła obok niego z obojętnością. Od tamtej pory wzrok stał się najczulszym zmysłem, teraz i ona wypatrywała go z tłumu. Zawsze w nocy otulali się myślami, że gdzieś ktoś jest, że coś może się stać.
Wieczór dobiegał końca,
zaczynała się noc, niebo zupełnie zgasło, a księżyc przejął wartę od słońca. Dopiła
herbatę, zamknęła książkę i położyła głowę na poduszce. Była pełnia, zasypiała
myśląc właśnie o tym, zawsze miała wtedy mnóstwo snów, dotkliwie realistycznych.
Zasnęła. We śnie dzieją się niesamowite rzeczy. Tym razem przyśnił
jej się właśnie on, przyśnili jej się oboje, razem. Czasem przez to co dzieje
się w nocy inaczej patrzymy na dzień. Poczuła jakby go znała i w pewnym sensie
zaczęła tęsknić. W pewnym sensie obudziła się inna niż wczoraj.
Od kilku tygodni zaczęła
pisać dziennik, prywatny strumień świadomości wystukany rytmem klawiatury. Tuż
po przebudzeniu. Ktoś powiedział jej, że to pomaga, że daje ulgę. Dzisiejsza
notatka brzmiała tak
Czasem myślę, że
szczęście i ja zmierzamy w dwóch różnych kierunkach. Zawsze się mijamy. Cały czas
myślimy o przyszłości i rozpamiętujemy przeszłość. Nie mamy czasu na
teraźniejszość. Jakby to był najmniej istotny element linii czasu. Boimy się,
nie podobamy się sobie, zawsze jest jakaś przeszkoda. Wciąż nie spełniamy
czyichś wymagań. Wcale nie dlatego, że jesteśmy przeciętni. Zawsze jesteśmy jacyś
za bardzo albo za mało. Robimy coś czego nie powinniśmy albo nie robimy czegoś
co powinniśmy zrobić. Krążą nad nami czyjeś opinie, jak sępy, strach utrudnia
decyzyjność.
Jest mi permanentnie źle.
Przez chwilę myślałam, że jest lepiej ale szybko okazało się, że się myliłam. Po
prostu nauczyłam się tego nie pokazywać, aż sama w to uwierzyłam.
Na razie widzieli się tylko kilka razy. Zbyt mało, by poruszyć Ziemię, ale w sam raz, by poruszyć ich własne światy. Nie znają się, ale myślą o sobie tak dużo, że zdążyli już stworzyć swoje wzajemne kopie. Mają w nich najgładsze skóry, najbardziej błyszczące oczy i setki wspólnych wspomnień. Mają uroczy domek, w którym pali się różowe światło oraz psa Teodora i wszyscy im tego psa zazdroszczą. U nich zawsze świeci słońce. W pewnym momencie przychodzi po nich frustracja, łapie za ręce i ciągnie do prawdziwego życia. Ulegają znów nie dając sobie szansy.
Ona czekała. Chciała się w końcu przekonać, czy ta skóra jest naprawdę taka gładka. Czy sierpniowe pole, na którym zaczyna rosnąć nawłoć rozczula go tak samo jak ją. Zastanawiała się czy miał wiele kobiet i dlaczego jest sam. Musiała kupić nowy dziennik. On czekał.
Potem ktoś się pojawił. Nie miał tak miękkiej skóry jak w jej wyidealizowanym portrecie. Oczy też wydawały się mniej błyszczące, ale były piękne, dostrzegła w nich coś ważnego. Urzekło ją to, że był naprawdę, że był prawdziwy. Mówiła do niego, a on słuchał, potrzebowała go, a on przy niej był. Płakała, on przytulał ją tak, że zapominała się w jego zapachu, a problemy znikały. W końcu oddała mu całe swoje życie. Cały dorobek prób i błędów, marzeń i porażek. Nie musiała już udawać szczęścia.
Stało się to nagle. Szczęście zaczęło walczyć z frustracją i wyszło z tej
walki ze złotym medalem. Myślała o nim, ale coraz rzadziej. I gdy przestała
zupełnie, znów się pojawił. Poruszył jej świat, nie mogła zapobiec trzęsieniu.
Popatrzyła na usta, których tak pragnęła, i na które tak czekała. Dotknęła ich,
ale dawno przestała już czekać.
Komentarze
Prześlij komentarz