raz na wozie raz pod wozem

 


Czasem są takie dni, gdy chcę się uśmiechnąć, ale zamiast tego udaje mi się tylko rozpłakać. Chcę spać po kilkanaście godzin, a gdy się obudzę czuję wstręt do rzeczywistości, choć bywa, że i do samej siebie. Zamiast wschodów jest bezustanny zachód. Nawet słońce ma czasem dość.

Dzwoni budzik, a ja udaję, że życie mnie dzisiaj nie dotyczy. Wciąż dzwoni, dzwoni jakby w środku nocy. Czuję się jakbym jechała na polowanie albo na ryby, a idę po prostu z psem na spacer. Odsłaniam okno, a za nim nie ma nic. Ktoś ukradł świat. Wychodzę z domu. Leje. Pies patrzy się na mnie, ja na psa i tak stoimy przez chwile zanim spadną na nas pierwsze krople deszczu. Idziemy jednak dzielnie, pies zaczyna nerwowo wytuptywać okrąg w resztkach zielonej trawy. Spokój zostaje zburzony, okazuje się, że zapomniałam woreczków, żeby zutylizować odpad. Boję się jednak odejść, żeby po nie wrócić, bo zaraz ktoś z okna zrobi mi zdjęcie. A następnie w formie listu gończego wstawi na osiedlową grupę skarg i zażaleń, nim ponownie zdążę dojść na miejsce. Współczesne osiedla są jak brukowiec a mieszkańcy jak paparazzi. Z drugiej strony jest to jedyne miejsce, w którym mogę poczuć się jak celebrytka, więc doceniam wszelkie zainteresowanie.

Zachęcona teorią pozytywnego myślenia staram się szukać plusów, chociaż łatwo nie jest, dlatego równocześnie myślę o dwóch rzeczach na raz. Myślę o tym, że fajnie, że pada, i że to nic, że w grudniu. Bo właśnie taka pogoda kojarzy mi się z wakacjami, nad polskim morzem. Kiedy ubrana w ten sam polar co teraz spaceruję po plaży w wietrze, z włosami przyklejonymi do pomadki, a gofr wpada mi w piach. Ale fajnie. A moje alter ego myśli sobie, że gdybym była celebrytką, to jechałabym właśnie swoim najnowszym mercedesem na paznokcie i rzęsy. Zamiast tego wygrzebuję liśćmi i patykami gorącą kupę psa, która paruje tak, że i okulary mam zaparowane. Zaczynam żałować, że celebrytką jednak nie jestem, bo po rzęsach i paznokciach wypiłabym koktajl, wart tyle co zakupy dla trzyosobowej rodziny, z natural mojo. Przez to, że nie jestem, łykam tylko tran, o którym nawet nie trzeba pamiętać żeby go brać, bo jeśli nie odbija mi się rybą, to znaczy, że zapomniałam.

No ale idę z tą psią kupą trzymając ją między dwoma patykami, choć naprawdę nie wiem jak to zrobiłam. Trochę mnie to dziwi, bo suszi nigdy pałeczkami nie jadłam. Kupę postanawiam wyrzucić do kosza, kupa wypada, więc schylam się, a na śmietniku widzę wielki napis – ANAL. I tak sobie myślę – racja – bo dzisiaj jakoś tak wszystko jest do dupy.

 

 

 

Komentarze

INSTAGRAM

Copyright © Honorata Zepp