bardziej intro niż ekstra
źródło zdjęcia
To, że tak wielu introwertyków ukrywa się nawet przed samym sobą, nie jest pozbawione sensu. Żyjemy w świecie, w którym dominuje system wartości, który ja nazywam Ideałem Ekstrawertyka – oparty na wszechobecnej wierze w to, że osobą idealną jest osobnik niezwykle towarzyski i otwarty, typ samca/samicy alfa, który znakomicie daje sobie radę w sytuacjach, w których to właśnie on znajduje się w centrum uwagi.
W naszym świecie często wydaje nam się, że cenimy indywidualność, gdy tymczasem nazbyt często podziwiamy i wysławiamy tylko jeden jej rodzaj, mianowicie ten, który demonstrują pewne siebie osoby, które „idą na całość”. Oczywiście nie mamy nic przeciwko temu, by wyjątkowo uzdolnieni samotnicy, zakładający w swoich garażach firmy internetowe, reprezentowali taki czy inny typ osobowości. Oni są tu jednak raczej wyjątkiem, a nie regułą, a nasze tolerancyjne podejście obejmuje w zasadzie jedynie tych z nich, którzy już stali się bajecznie bogaci lub mają wszelkie zadatki na zrobienie wielkich pieniędzy.
Oba cytaty pochodzą z książki Susan Caine Ciszej proszę.
Wiele osób ma problem ze zrozumieniem introwertyków. Najgorszym skutkiem takiego niezrozumienia jest narastające poczucie winy. Dzieje się tak, ponieważ człowiek idealny jest przebojowym ekstrawertykiem. Nie zliczę ile razy ktoś powiedział o mnie, że jestem dzikusem albo żebym zachowywała się inaczej, bo tak nie wolno albo że jestem aspołeczna czy specyficzna. I można to tłumaczyć i tłumaczyć, ale koniec końców niektórzy i tak traktują to jak jakiś wymysł. Nie sądzę, żeby to miało się w najbliższym czasie zmienić, ale mogę powiedzieć chociaż tyle – wszyscy introwertycy, nie jesteśmy nienormalni!
Świetnie bawię się sama ze sobą i nigdy się ze sobą nie nudziłam. Potrafię nawet sama siebie rozśmieszyć i to tak jak nikt inny.
W moim przypadku najwięcej mogę z siebie dać, jeśli działam solo, wtedy też jestem najbardziej kreatywna. Myślę, że szkoły nie do końca są fajne dla introwertyka. Do dziś nie wiem po co były mi publiczne recytacje wiersza czy śpiewanie piosenek na środku sali. Ja się po prostu do tego nie nadaje i nigdy nie będę się nadawała. Wolę pisać niż mówić, bo kiedy piszę, pozwala mi to uporządkować myśli, które często podczas mówienia są chaosem, którego nie potrafię okiełznać. Uważam, że skoro tak bardzo cenimy różnorodność i coraz więcej mówi się o tolerancji, to taką inność też powinniśmy akceptować. Kolejną zmorą były dla mnie drużynowe gry na wfie, czyli po prostu zapierdalanie za piłką, kiedy sportowe guru w atrybutach z adidasów i gwizdka smętnie siedziało na ławce. Z tego samego powodu nie lubię planszówek, ani żadnych rzeczy które, powiedzmy, "każą" mi być cały czas w jednym miejscu. Ja lubię mieć swobodę, lubię mieć możliwość wyjścia. Tak samo męczy mnie i sprawia ogromny dyskomfort, kiedy w dużych skupiskach jestem ,,zastawiona” ludźmi z każdej strony, na przykład siedząc przy stole. Najgorsze jest to, że zwykle jestem "upychana" w jakieś najwęższe miejsca, bo przecież – ty jesteś chuda to się zmieścisz. Ilość ludzi i brak możliwości wyjścia kiedy chcę, okropnie mnie przytłacza i wtedy zwykle jestem najdziwniejsza.
Kiedy introwertyk poznaje
ekstrawertyka, w dodatku się w nim zakochuje
Przez 6 lat naszego
wspólnego życia, przez Kubę albo dzięki niemu, zdążyłam poznać chyba kilkaset
osób. Właściwie nie wiem czy aż tyle, ale na pewno bardzo dużo i na pewno czuję
się jakbym poznała ich właśnie tyle. Większość tych znajomości to takie
typowe jednorazówki, zanim zdążyłam zapamiętać imię okazywało się, że już więcej tej
osoby nie zobaczę. Pierwsze lata naszej znajomości, to było, ciągłe i
nieprzerwane, poznawanie nowych osób. Poznawałam i poznawałam i to poznawanie naprawdę się nie kończyło. Przedstawiałam
się po kilka razy, bo czasem traciłam rachubę, czy już się poznaliśmy czy nie.
I kiedy myślałam, że już większość osób poznałam okazało się, że Kuba ma dużą rodzinę. To tak jakbym grała w jakąś grę i nagle wróciłabym na start. Szczerze mówiąc, do tego czasu o dużych rodzinach głównie
słyszałam. Nie bardzo wiedziałam jak taka duża spokrewniona ze sobą społeczność
wygląda w prawdziwym życiu. A jedyna duża rodzina, którą znałam była rodzina McCallisterów.
Łatwo nie jest, bo po 6
latach jeszcze wszystkich nie znam. Nauczyłam się jednak jednego, jeśli poznaje
kogoś nowego, to zwykle jest to kuzyn. Kiedyś Kuba tłumaczył mi kto w jego rodzinie ma małego, ślicznego pieska z czarnymi oczkami. Kiedy miałam już totalną
wodę z mózgu, Kuba rozpisał mi w końcu kilka pokoleń swojej rodziny, bo nie mogłam tego ogarnąć. Tym bardziej, że jestem na bakier z
fachowym nazewnictwem członków rodziny. Czułam się wtedy jak ta laska z memów ze wzorami matematycznymi.
Wyobraźcie sobie teraz
jak się czuję, kiedy dostajemy jakieś zaproszenie.
Ja – A kto tam będzie?
Kuba – Wszyscy
Kiedy wiem, że szykuje się jakieś wesele, komunia, czy cokolwiek w stylu "buzi, koperta" od razu czuję ucisk w żołądku. Czuję się wtedy taka ,,wystawiona” przed ludźmi, bez możliwości wyjścia, a ja muszę mieć taką możliwość. Tylko, że nie można czuć się źle w dużych skupiskach ludzi, tym bardziej jeśli to rodzina. Takie rzeczy nie mogą się nie podobać, nie można tego nie lubić, nie można też czuć się wtedy źle. Nie przepadam też za powitaniami i pożegnaniami. Mi wystarczy zbiorowe cześć albo dzień dobry, moim zdaniem nie trzeba się od razu dotykać. Uwielbiam też angielskie wyjścia, ale tego niestety nie wolno.
Jednak podsumowując te 6
lat mogę o sobie powiedzieć, że po części stałam się ,,wyuczonym”
ekstrawertykiem, z kolei Kuba odrobinę przystopował z organizowaniem mi przeróżnych,
społecznych atrakcji. Z ciekawostek, powiem Wam tylko tyle, że nawet będąc introwertykiem można mieć skłonność do słowotoków, którymi przebijam czasem niejednego ekstrawertyka. Tym bardziej, że przerywam nawet sama sobie. Tyle mam czasem do powiedzenia.
Komentarze
Prześlij komentarz