co mam powiedzieć?

 

źródło zdjęcia

Budzę się, niechętnie otwieram oczy, rzadziej się przeciągam.  Najważniejsze to oswoić swój strach, wsłuchać się w siebie, pozbyć się oczekiwań. 

Każdy dzień jest trochę dniem świra, a trochę świstaka. Dni stają się przewidywalne, mało mnie zaskakuję, a jeśli tak się dzieje, to zmiana okazuje się być niekorzystna. Taki czas.

Podnoszę się, maluję twarz, zaczynam wyglądać na zadowoloną. Szukam promieni słońca, jaskrawych kolorów i ciepła. Powodów, by zdobyć się na uśmiech, od jesieni chodzę zmarznięta. Patrzę głównie pod nogi, jestem wiecznie zdziwiona. Że środa, że marzec, że jest już ciemno, że moje oczy są zawsze zielone. Staram się przynieść korzyść, idę odebrać pocztę. Staję w długiej kolejce, wszyscy wyglądamy tak samo. Dresowe spodnie, pikowana kurtka, adidasy, czapka. Jak osiedlowi szturmowcy uwikłani w prozę dnia codziennego. Raczej nie wprowadzimy nowego ładu, nie wpłyniemy też na aktualny. Brakuje nam porządnych blasterów. Może jutro.

jak tworzę teksty

 

źródło zdjęcia

Ostatnio wpadłam na pomysł, żeby napisać tekst o tym jak powstają moje teksty. Trochę taka tekstocepcja. A wpadłam na ten pomysł wtedy, kiedy przez dobre 20 minut tłumaczyłam Kubie co ja właściwie robię i dlaczego nie można się odzywać. Kuba oczywiście nie prosił o tę opowieść podobnie jak Wy dlatego zanim zdążycie zapytać ja już biegnę z odpowiedzią.

Nie wiem jak Was, ale mnie zawsze zastanawiało w jakich sytuacjach powstają czyjeś teksty. Jakie nawyki mają pisarze, co ich inspiruje, co przeszkadza i jakie sytuacje sprzyjają pisaniu. Przez długi czas nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że sposobów na pisanie jest prawdopodobnie równie dużo co ludzi, którzy piszą.

__________________________

 

Nie wiem jak to jest, ale kiedy czuje się źle pisanie przychodzi mi z podejrzaną łatwością. I nie mam na myśli smutku, choć wtedy rzeczywiście jest łatwiej. Chodzi mi o wszelkie stany chorobowe, w tym, uwaga, uwaga – o kaca. Kiedy jest mi źle i niedobrze, wszystko mnie boli i jedyne co mogę robić to leżeć, wtedy piszę. W dodatku jestem szczerze zadowolona z tego, co z takich, pisanych w cierpieniu, zdań wychodzi. Dziwne, prawda? Najważniejsze są jednak notatki. Notuję wszystko co przyjdzie mi do głowy i zupełnie nie przejmuję się porą dnia czy nocy. Każda myśl jest ważna, bo wokół niej można zapleść kolejne i tak powstaje tekst. 

Kiedyś w pisaniu pomagała mi muzyka. To przez melodię wyobrażałam sobie daną sytuacje i moich bohaterów, co naprawdę bardzo mi pomagało. Teraz muszę mieć ciszę, niczego już przy muzyce nie napiszę. Dzięki niej mogę jedynie postarać się wprawić w jakiś, pożądany przeze mnie nastrój, taki, w jakim będzie mój tekst. Czasem nawet szum komputera mi przeszkadza albo stukot klawiszy kiedy zapisuję myśli. Jednak w sytuacjach, kiedy w mojej głowie panuje ich zdecydowana nadwyżka, kiedy każdą z nich uważam za cenną, wtedy udaje mi się odizolować od tego co mnie otacza i zapisać wszystko, choćby nie wiem co. Jednak jak we wszystkim bywają wyjątki. Wtedy nie jest dobrze, bo taka utracona myśl nigdy do mnie nie wróciła. A tę utraconą zawsze uważam za najcenniejszą.

Najbardziej lubię wymyślać historie. Mogłabym o nich opowiadać.

To nie jest zlepek losowych, ładnie brzmiących słów. Każde z nich jest użyte po coś. Mam to przed oczami, żyje tym, jestem częścią historii, wszystko co zapisuję mnie spotyka. Czasem wystarczy, że zamknę oczy. Muszę tę historie widzieć, przeżywać ją. Zamykam oczy i jestem moimi bohaterami, wiem co czują. A przez to, wiem też co mogą zrobić i powiedzieć. To ekscytujące. Wiem nawet w jaki sposób powinno się te historie czytać, jaki ton powinien mieć przybrać wtedy Twój głos.

Zawsze chciałam pisać, w taki sposób, jakbym od początku do końca potrząsała moim czytelnikiem i krzyczała, żeby poczuł to co ja. Żeby się tym zachłysnął, żeby stworzyć własną definicję współodczuwania. Kiedyś dojdę do takiej wprawy, że czytana wieczorami będę powodować bezsenność. Taki właśnie mam plan. Nie lubię pisać mdło, choć każdy miewa czasem gorsze teksty. Chcę, żeby mój czytelnik po przeczytaniu tekstu pomyślał o nim przez chwile. Wrzucił na luz, stanął w miejscu. To jedyna forma zapłaty jaką mogę dostać, a przy okazji najlepsza. Między innymi dlatego nie wyjaśniam moich tekstów do końca, tak jak brzmią one w mojej głowie. Zostawiam niedopowiedzenia, po to, by mój czytelnik mógł interpretować to jak chce, żeby dzięki tej możliwości mógł jak najbardziej dostosować daną historię do siebie.

Kiedyś czekałam na impuls, moment, kiedy wena po prostu spadnie na mnie jak grom z jasnego nieba a ja, jak prawdziwy wybraniec po prostu to zapiszę i poczekam aż spadnie na mnie chwała. Teraz wiem, że to owszem działa, ale nie zawsze i zbyt rzadko, żeby móc oprzeć na tym całe pisanie. Smutek z kolei bywa ryzykowny, potrafię go sobie wyobrazić nawet, gdy jestem najszczęśliwsza. Wtedy pisze się naprawdę dobrze. Choć to ryzykowne, bo można się w nim zagrzebać po uszy. Ale zawsze potem przychodzi Kuba i słyszę – czy mamy coś do jedzenia? - a nie mamy i zajmuję się po prostu czymś innym. Wtedy wiem, że ja tych problemów, o których pisałam jednak nie mam, ale mam po prostu inne. Przez chwilę błądzę gdzieś indziej. Zawsze jednak wracam.





Czy to już rok?

 

a to Pimpuszek dokładnie rok temu

Siedzę między brudnymi garami a roztrzaskanymi nadziejami, choć mimo to skarpety mam złożone w kostkę. Czuję niemoc. Czy to już rok odkąd świat stanął w miejscu? Czy to już rok odkąd udajemy, że ten rok się nie liczy? Że go odzyskamy, że świat po prostu na chwilę poszedł spać?

Poukładałam rzeczy tak jak Marie Kondo radzi. Zrobiłam naklejki na cześć Fibi i napisałam książkę. Zaczęłam wiedzieć kim jestem i co wypada co powinnam. 

Dużo rzeczy biorę na klatę, staram się uśmiechać i tak nie przepadam za tłumami. Wierze, że to co złe ma sens, a zło nie ma monopolu na życie. Że jest coś jeszcze.

Minął rok, co dalej?

Nie odpowiadam na pytania czy przekładamy ślub albo na stwierdzenie, że trzeba było tego nie robić. Śmieję się, bo oddaje te troski. Wyrzucam je na zewnątrz, już nie są moje. Niewiele ode mnie zależy. Przestaję udawać.

Teraz trochę mniej wiem kim jestem. Nie wiem ile mam lat, co robię dobrze a co źle. Co powinnam, czego mi nie wolno i skąd pochodzę. Nie wiem jaka jestem, bo widzę się tylko w lustrze. W nikim się nie odbijam.

Trudno, nie da się tego zmienić. Bunt jest bezcelowy. Ale to nie koniec. 

Wierzę że smutek nadaje sens szczęściu.

we wszystkim co nas otacza

oprócz obaw

zawsze jest jeszcze nadzieja


najbardziej niefortunne święto


 

źródło zdjęcia

Mniej więcej od października zaczynam odczuwać skutki coraz krótszego dnia, chłodu i z utęsknieniem czekam na wiosnę. Mniej więcej od marca zaczynam żyć z powrotem, znów mam na życie jakiś plan. Żyję bardzo cyklicznie, od marca znów zaczynam mieć nadzieję. 

(Specjalnie wkleiłam do tekstu zdjęcie plaży, bo myślę, że każdy chce już odrobinę ciepełka)

Pierwszy tydzień marca mija zwykle jak weekend, dopiero ósmego zaczyna odrobinę stopować. 

____________________________

Ósmy marca – Dzień Kobiet

Z pewnością nikt nie zdołał tego przegapić, nawet jeśli bardzo by chciał. Nawet jeśli komuś uda się na chwilę o tym zapomnieć, to Google prędzej czy później wyświetli przypomnienie-rebus, dzięki któremu wszystko stanie się jasne.

Z tym świętem jest naprawdę łatwo. W marketach rzucają stosy tulipanów, choć normalnie ich nie ma, a tulipany w sklepie zawsze powinni skłaniać do zastanowienia. Mężczyźni biegają w popłochu między kwiatkami a stoiskiem z alkoholem, a to zawsze jest jakiś plan. A co z Dniem Mężczyzny? Tutaj nie ma żadnych podpowiedzi. Rok w rok jestem tak samo zaskoczona, że to już. Nie ma żadnych plakatów, a Google zamiast przypomnieć informuje, że 10 marca urodził się Dr Wu Lien-teh – malezyjski epidemiolog, który stworzył maseczkę ochronną, dzięki której teraz też możemy sobie nosić maseczki, a dzisiaj przypada 142 rocznica jego urodzin. Mężczyźni chyba muszą wybrać sobie jakiś inny miesiąc do świętowania, bo marzec jest już trochę zaklepany. Ciężko w ciągu dwóch dni pochować bilbordy, że Dzień Kobiet tuż tuż i pozamieniać je na Dzień Mężczyzny. To tak jakby Boże Narodzenie i Wielkanoc były równocześnie, przeciętny konsument tego nie wyłapie. 

Luty to walentynki, marzec Dzień Kobiet, a potem Wielkanoc. Pierwszy kwartał jest już zajęty, ale może styczeń? Jednak nie, wtedy jest Dzień Babci i Dzień Dziadka. W maju Dzień Matki, w czerwcu Dzień Ojca, to może lipiec? Tylko, że w lipcu zawsze wyjeżdżam na wakacje, w sierpniu Kuba ma urodziny, a we wrześniu ja. W listopadzie piździ i odechciewa się żyć, w grudniu są święta, a potem znowu sylwester. No dobra, musi zostać.

Ja wiem ze mówi się, że kobiety wiedzą wszystko i ja jak najbardziej się z tym zgadzam. Ale Dzień Mężczyzny? Naprawdę przepraszam, ale nie potrafię. Co roku jestem zaskoczona, co roku jestem w szoku, że to dwa dni po Dniu Kobiet. Ja wiem, że łatwo zapamiętać, że wystarczy dodać do ośmiu dwa. Jednak wciąż nie potrafię.

Wydaje mi się, że to najbardziej niefortunne święto. Zgadzacie się?

INSTAGRAM

Copyright © Honorata Zepp