padało


Chodź. Pójdziemy nad rzekę, zobaczymy jak wylęgają się komary. Otworzysz piwo czymkolwiek, a ja będę obserwowała tor lotu kapsla. 

Jesteśmy. Łapiesz mnie trochę za rękę, a trochę nie.

Patrzę na niebo. Z jednej strony groźne jak pani od geografii, z drugiej łagodne jak ty, kiedy próbujesz mnie przeprosić. Zaczęło padać. Przestaliśmy mieć temat do rozmowy. Nie mogliśmy już dłużej gdybać o pogodzie. Była oczywista. Poszedłeś do domu, bo zrobiło ci się zimno, ja zostałam. Mi było wszystko jedno. Ogarnęła mnie przyjemna obojętność. Mogę iść albo zostać, kochać cię albo nie. Jakby to było zupełnie bez różnicy.

Wciąż padało, mokłam z godnością. Nie patrzyłam pod nogi, nie biegłam, nie zastanawiałam się jak wyglądają moje włosy. Szłam z podniesioną głową, niespiesznie, bez celu. Mimo to  starałam się sprawiać pozory jakby ten cel jednak istniał.

Kierowca wjechał w dużą kałużę, widziałam go kątem oka. Nie odwróciłam się w jego stronę, ani w przeciwną, żeby uniknąć upokorzenia. Pokornie czekałam, aż pokaźna ilość brunatnej wody spadnie prosto na mnie. I co z tego?

Tak było z każdym kolejnym problemem. W pewnym momencie jest to naprawdę bardzo bez różnicy ile się ich jeszcze wydarzy. Zaczynają odbijać się ode mnie jak od tarczy, potem zamieniają się w piasek, wreszcie wyrzucam je do śmieci. Stałam się nigdy nie odnalezionym Avengersem. Takim, który trochę wagarował, ale i tak był całkiem niezły. W końcu jest mi trochę wygodniej.

Mogę słuchać weselszej muzyki. Zaczynam czuć różnicę między tym kiedy ją słyszę od tego kiedy nie. Dawno tego nie było.

Dobrze sypiam, potrafię bez trudu wstać wcześniej, nie mam ciarek na plecach, kiedy budzę się rano. Sama robię sobie kawę. Odpowiadam co u mnie słychać. Jestem grzeczna i wygadana. Mimo wszystko niezbyt nachalna.

Kolejnego dnia zrobiło się ciepło i zielono. Wszystko zakwitło, wszędzie było życie.

Kilka ostatnich nocy


źródło zdjęcia

Ostatnio śnią mi się sny, codziennie. Naprawdę dużo snów. Usprawiedliwiam nimi swoje niewyspanie. Bo kiedy mam odpocząć skoro w nocy nie mogę?

Są bardzo realistyczne. To tęsknotą za tym co było i obawa przed tym, co będzie. Trochę lęków, nic specjalnego. Codzienność. W moich snach nie ma wstydu ani bólu, wszystkie emocje są matowe, jakby za mgłą. Dopiero gdy się budzę nabierają głębi. Wtedy są naprawdę ostre, można się nimi skaleczyć. Marnuję czas na myślenie o tym co znaczą, a nie znaczą nic. Są absurdalną wersją tego o czym myślę w dzień. Potem o tym o czym myślałam w ciągu dnia śnię, żeby znów w dzień, myśleć o tym co działo się w nocy. Tragikomiczne.

Nie doprowadzam niczego do końca, nas też nie doprowadziłam i dobrze. Myślę, że super, naprawdę fajnie, że tak się stało. Szturcham się w myślach w ramię i mówię – well done, naprawdę super się spisałaś, tak trzymaj. Przynajmniej się nie znienawidzimy. Zawsze coś będzie mogło się stać, ale się nie stanie. Nie lubię doprowadzać spraw do końca albo nawet nie potrafię. Albo w ogóle tego nie umiem i po prostu wmawiam sobie, że mi się to podoba. Pewne sprawy ciężko doprecyzować zwłaszcza jak jest się w dwóch miejscach na raz. Wtedy niełatwo o koncentrację. A ja jestem trochę u mnie, a trochę u ciebie. Dotykam trochę twoich włosów, a trochę ogona mojego kota. Nie wiem nawet jak to jest nie czuć tęsknoty.

Tęsknie, stoję tyłem do życia, do tego co będzie. Nie zerkam w przyszłość, nie lubię podglądać. Stoję gdzieś na granicy, a ręce wyciągam zawsze po to co było albo czego już nigdy nie będzie. Kiedy przez pomyłkę odwrócę się w drugą stronę zamykam oczy, chowam się jak roślina. Działam na oślep. Boję się nadać życiu kształt. Delikatnie strugam, nie chcę zobowiązań.

Połowa tego co robię nie pasuje do tej drugiej połowy. Układam puzzle z trzech różnych zestawów na jednym stole i wciąż jestem zdziwiona, że mi nie wychodzi. Tak samo robię w życiu. Chcę trochę tego i trochę tamtego, ale nie wszystko. Tak tylko na spróbowanie, bo może mi się nie spodobać. Działam asekuracyjnie.

Dostrzegam, że coś mi umknęło, coś przegapiłam, ale nie mogę ustalić co to takiego. Nie pamiętam kiedy ostatnim razem śmiałam się głośno i szczerze, że przestawałam czuć ten ciężar, który cały czas w sobie nosze. Jakby były mnie dwie części i ta jedna już zawsze będzie smutna. Wszyscy mówią – nie oglądaj się za siebie, ale ja taka jestem. Jak ktoś mi powie, żebym czegoś nie robiła, to nie mogę się powstrzymać. Robię to od razu, nawet się nie zastanawiam. Po instynkcie nie ma śladu już od kilku pokoleń. Działam po omacku i zawsze nadgorliwie. Niesłusznie i niepotrzebnie. 

 

 

 

INSTAGRAM

Copyright © Honorata Zepp